niedziela, 18 sierpnia 2013

ZAWIESZAM :(

Jestem na siebie wściekła. Przepraszam ,że was tak zwodze. Po prostu nie mam weny, zeszyt z moimi zapiskami zaginął, a ja sama nie mam czasu siąść do biurka i napisać chociażby dwa zdania. Zresztą mimo ilości wejść komentarzy jest zaledwie....8. Uwierzcie mi, jeżeli sami prowadzicie bloga wiecie jak komentarze na was wpływają. Zawieszenie jest bez terminowe i naprawdę nie wiem kiedy wrócę, ale to zrobię. Na pewno. Tym czasem ADIOS.

PS. Bardzo mi przykro z tego powodu, że zostałam do tego zmuszona. Nie mogę wiecznie odkładać  wstawienia i przez to was zawodzić. Zrozumcie...

A.B

środa, 14 sierpnia 2013

Wytłumaczenie

Nie sugerujcie się ilością wyświetleń drodzy czytelnicy. Musiałam na chwilę usunąć bloga z powodów czysto technicznych. To wciąż TEN SAM BLOG!
A.B

środa, 10 lipca 2013

5. AN ASHTRAY

Przejmujący chłód okna łagodził moje zszargane nerwy i zdejmował w ten sposób z moich ramion choć odrobinę ciężaru dzisiejszego popołudnia. Za taflą szkła świat pędził niczym wyścigówka: pozostawiając wszystko w rozgardiaszu ,bez odpowiedzi. A gdyby tylko na chwilę się zatrzymał... Byłoby nam w życiu znacznie łatwiej.
Nad linią miasta wyznaczoną przez dachy budynków - tych starszych mających własną historie i tych bardziej futurystycznych konstrukcji , unosił się kłąb dymu wyglądający tak jakby był namalowany pędzlem jakiegoś utalentowanego artysty. Ale nie był.
To był dom mojego dzieciństwa pełen wspomnień i radosnych chwil. Tam znajdowały się resztki mojego starego życia. Tego ,w którym uczestniczyła jeszcze moja mama. Ktokolwiek to zrobił jest bestią - mitycznym minotaurem łaknącym ludzkich żywotów - jestem tego pewna. Musiał też nas dobrze znać. Wiedział gdzie wbić nóż, żeby zabolało. Ale ja nie jestem w stanie wpłynąć na tego kogoś. Nawet nie mam na myśli potencjalnego złoczyńcy. Jestem w totalnej kropce. Jedyne co w tej chwili mogłam robić to łkać nad spalonymi zdjęciami, ubraniami i wszystkim co kiedyś pozwalało mi utrzymać w pamięci moją mamę.
Wszystko jest takie kruche i niewiarygodnie ulotne. Wystarczy tylko czyjaś ingerencja... Ale ten pożar to ostrzeżenie, gwarancja czegoś co może nastąpić.
Powoli otarłam łzy zmieszane z mascarą  i starałam się ustabilizować spazmatyczny oddech. Ten cały niepokój jest tak niewiarygodnie męczący ,że po chwili rozprostowałam odrętwiałe nogi podchodząc małymi kroczkami do łóżka.
Przykryłam się pluszowym mięciutkim kocem i mimo ,iż miałam wrażenie ,że wypłakałam się do ostatniej łzy to i tak słone kropelki skapywały na poduszkę.
Pewnie pomyślicie ,że jestem chora umysłowo, bo płaczę nad jakimiś głupimi gratami. Może i macie rację ,bo czuję się jakbym osiągnęła nowe stadium rozpaczy, ale to była naprawdę wielka część mojego życia. Zresztą nie tylko mojego.
Gdzieś pomiędzy 2 a 3 ( w ogóle dziwię się ,że istnieją takie godziny) poczułam jak materac obok mnie ugiął się pod czyimś ciężarem. Obróciłam się ociężale i w bladotrupim świetle księżyca dojrzałam zatroskaną twarz Ryana i jego opuchnięte powieki, prawdopodobnie od płaczu. Czułam jego miękkie usta na czole i jak ramieniem objął mnie ciasno w talii. W końcu wyczerpanie wzięło nade mną górę, powoli uspokajam się i w momencie kiedy jestem już wyciszona zatracam się w śnie.

Kiedy jestem już na granicy snu i rzeczywistości ,koc zostaje ze mnie brutalnie zerwany.
-Całkiem cię, Ryan, do reszty porypało!? - wrzasnęłam wyskakując z łóżka odurzona lodowatym powietrzem. Oczy miałam przymknięte i stałam lekko przygarbiona.
-Grzeczniej - burknął chłopak, łapiąc mnie w objęcia.
Ugryzł mnie delikatnie w szyje, na co ja natychmiast oprzytomniałam.
-Jadłeś śniadanie?
-Nie. - odparł krótko.
-Aha... tak myślałam.
Przyjrzałam się mu uważnie. To nie jest jego normalny wyraz twarzy. Jest w nim coś tajemniczego, a zarazem radości i podekscytowanie. Oczy świeciły mu się jak lampki choinkowe. Aż mu się delikatnie dziwię. Nie przejął się tą całą wczorajszą akcją?
-Serio, znowu jakaś niespodzianka? - zmarszczyłam brwi. Ryan wyglądał  tak jakby zobaczył ducha.
-No kurwa, telepatka mi się trafiła. - przejechał dłonią po włosach
-Nie telepatka. Twoja twarz wyraża więcej niż tysiąc słów. No to teraz gadaj jaka to niespodzianka.
-Fajowska - powiedział uśmiechając się zawadiacko.
-Serio? Fajowska?
-Tak. Masz coś do mojego słownictwa. - Ryan skrzyżował ręce na piersi. Zastanawiam się czy on nie ma problemów z jego ukrytym dzieckiem. Przynajmniej jednego jestem pewna: jestem gadżeciarzem  do kwadratu. Cały pokój ma wypełniony różnymi bajerami..
-Nie oczywiście ,że nie. - przygryzłam wargę.
Miałam ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem. Jednak zdrowy rozsądek  wziął nade mną górę, obróciłam się na pięcie z zamiarem wejścia do łazienki. Wtem jak grom z jasnego nieba do mojego pokoju wpadł tata z furią w oczach.
-Jedziesz ze mną - rozkazał natychmiastowo przy okazji przyglądając  się nam podejrzliwie.
-Co? Gdzie? - stanęłam jak wryta.
Mój ojciec, zazwyczaj był istną oazą stoickiego spokoju i niezmącenia. Teraz stał przede mną niczym diabeł o wielu obliczach, powoli ukazując kolejne z nich. Znałam już tatę załamanego, tego szczęśliwego jak i wiecznie spokojnego. Ale jego furiackiej strony w życiu nie widziałam.
-Ty, dziecko weź się zastanów. - Przewrócił oczami. - Jedziemy zobaczyć czy cokolwiek z tego domu zostało.
Jak na zawołanie zaczęłam się krzątać po pokoju jakby ktoś przyczepił mi do tyłka dwa silniki rakietowe.
-Daj mi pięć minut. - rzuciłam w pośpiechu starając się wyjąć z szafy drżącymi rękami bluzę. W odpowiedzi usłyszałam tylko przygłuszony trzask drzwi.
-I szlag jasny wszystko trafił. - Ryan rzucił się na łóżko ukrywając twarz w poduszce.
No tak. Wystarczyło odwrócenie mojej uwagi dosłownie na minutę, ażebym zapomniała o jego planach. Z szarą bluzą w ręku podeszłam powoli do łóżka i siadłam na brzegu materaca. Zacisnęłam palce na jego ramieniu i próbowałam wykrzesać z siebie chociaż odrobinę entuzjazmu. Chyba nawet mi się to udało.
-Ryan... - westchnęłam cicho przechylając się w jego stronę. - Ryan, skarbie. Ja wiem ,że chciałeś mi pokazać coś ważnego i obiecuję ,że będziesz miał szansę. Chodzi mi też o to, że mogę nie mieć drugiej okazji ,żeby zobaczyć tą ruinę. Rozumiesz? - potrząsnęłam go lekko.
Chłopak podniósł się do pozycji pół siedzącej i obdarzyć mnie niemrawym uśmiechem.
-Pewnie, że tak. I  nie myśl sobie ,że cię opuszczę w tej chwili. Jadę z tobą. - zerwał się z łóżka i pognał zapewne do swojego pokoju.

5 minut później stałam przy drzwiach i tupałam niecierpliwie nogą z zegarkiem w ręku. Dokładnie to samo robił  Ryan 2 metry ode mnie. Wskazówki przesuwały się nad metalową tarczą niewiarygodnie wolno, jak zresztą zawsze kiedy tak nie powinno być.
Ojciec krzątał się po salonie przeszukując każdy centymetr kwadratowy szuflad i półek próbując znaleźć jakiś świstek papieru z aktem notarialnym.
-Czy możesz z łaski swojej się pośpieszyć? - mruknęłam z lekkim niezadowoleniem.
-Nie poganiaj mnie! Muszę znaleźć te pieprzone dokumenty!
Panie i panowie mamy najwyższy stopień zagrożenia wybuchem.
-Yyy... Mark, chyba znalazłem to co potrzebowałeś. - Ryan zamachał przez nosem mojego ojca kartkami papieru jak do byka.
Najpierw jego twarz przybrała  kolor czerwony, następnie zielony, purpurowy aż wreszcie wróciła do prawidłowego kolorytu. Jednym ruchem wyrwał Ryanowi dokumenty, a odległość między drzwiami wejściowymi a samochodem pokonał nadnaturalnym susem i nim się obejrzałam siedział w samochodzie nerwowo zaciskając ręce na kierownicy.
Tatuś furiat pokazał swoje oblicze.

Jazda na gruzowisko nie zajęła nam więcej niż 15 minut. Już z daleka byłam w stanie dostrzec żółto czarne rozmazane paski taśmy policyjnej. Były porozciągane jakieś 1,5 metra od dotychczasowych fundamentów spalonego budynku ale teraz...granica się zacierała. Jak to było?
Z prochu powstaniesz i w proch się obrócisz.
Ktoś musiał długo myśleć nad znaczeniem tych słów. Kawał czasu.
Policjant spojrzał z niesmakiem na mojego ojca. Przejechał po nim wzrokiem i układając usta na kształt ekstremalnego grymasu. O ironio. I tym razem nie stoją ze sobą twarzą w twarz z powodu oskarżeń wysuniętych w kierunku mojego ojca.
-Sierżancie Riley, cóż za nieoczekiwany zbieg okoliczności. Chyba pierwszy raz widzimy się w innych okolicznościach. - uśmiechnął się kpiarsko nawet nie podając mu ręki. Ale przecież nie będę oczekiwała grzeczności ze strony mojego taty wobec gliny. No wiecie, to takie zboczenie zawodowe.
-No popatrz ,Shepard. Zawsze musi być ten pierwszy raz.
A później padli sobie w ramiona jak starzy znajomi. Zaskoczenie wymalowane na mojej twarzy na pewno
było bezcenne.
-Hmm..-mój tata zachichotał głośno. - Nigdy nie znudzą mi się nasze docinki Jim, serio.
W odpowiedzi sierżant Riley klepnął go w plecy i wyjął z radiowozu białą kartonową teczkę.
-Podejrzewamy ,że to podpalenie. - odparł pochylając się nad teczką. Zmarszczył brwi w skupieniu. - Ale to już chyba wiecie.
-Domyśliliśmy się - uśmiechnęłam się krzywo i wepchnęłam ręce w kieszenie dżinsów chowając się za zasłoną włosów.
Nie znałam tego faceta i nie czułam się pewnie w jego towarzystwie w szczególności wiedząc jakim zawodem się pała. To napawało mnie pewną dozą niepewności i nie do końca sądzę, że byłabym w stanie się do niego przyzwyczaić. Ale na szczęście to nie mój znajomy i raczej nie będę go musiała widywać.
Chociaż kto tam wie co strzeli mojemu tatulkowi do głowy.
-Tak. Tylko teraz pozostaje kwestia kto, dlaczego i po co. Może macie jakieś pomysły?
Cisza, totalna, niema cisza. Przerwało ją dopiero chrząknięcie Ryana.
-Alex ty chyba masz na ten temat jakąś teorię?
No dzięki Howe. Jeszcze mi za to zapłacisz. Policjant spojrzał na mnie pytająco i skinął głową próbując zachęcić mnie do wygłoszenia mojego zdania.
-Ja..mmm - próbowałam się zdobyć na odwagę. - uważam ,że to może być ta sama ... grupa, która napadła w tym tygodniu na bank. To są tylko domysły...ale myślę ,że  ten ktoś chce w ten sposób zaprezentować swoją siłę, być może pokazać wszystkim na co go stać - wcisnęłam się mocniej w bok chłopaka. - Ale to tylko domysły.
Jim Riley przyglądał mi się z czymś na kształt... uznania i podziwu? Podrapał się po grzbiecie nosa, po czym głęboko wciągnął powietrze.
-To bardzo interesująca teoria.. - zamknął teczkę i wsadził ją pod pachę. - Nie braliśmy takiej opcji pod uwagę, ale wydaje się jedną z najprawdopodobniejszych wersji wydarzeń. Biorąc pod uwagę wasze wyczyny, to na prawdę jest możliwe. A no i ten budynek należał do was.
Zamurowała mnie. Dosłownie. Pierwszy raz ktoś brał mnie na poważnie, przynajmniej takie mam odczucia.
-Dziękuję. Chyba... - mruknęłam uśmiechając się półgębkiem
-Mark musisz podpisać kilka dokumentów zanim odjedziecie.
- Dzieciaki idźcie się porozglądać. Może znajdziecie coś ciekawego - mój ojciec machnął na nas ręką. Przerzuciłam mój wzrok na Ryana, ale ten w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami i pociągnął mnie w stronę wielkiej popielniczki.
Prawdę powiedziawszy, nie tak wyobrażałam sobie ogrom zniszczeń. Bo to bardzo prawdopodobne ,że delikatnie wyolbrzymiałam pewne rzeczy. Pośród szarego a czasem czarnego jak smoła podłoża dostrzegłam coś co kompletnie mi tak nie pasowało. Ryan odszedł w zupełnie innym kierunku, przeciwnym do mojego. Podeszłam szybko do białego kartonika i podniosłam go trzymając dwoma palcami. Na białym papierze kredowym wykaligrafowane było starannym pismem 6 słów, które wryły mi się w umysł niczym wypisane laserem.
                                 "Zginiesz  ty, zginą  wszyscy  twoi  bliscy."
________________________________________________________________
Hello everybody. 
Przepraszam ,że tak długo nie dodawałam. Najpierw zepsuł mi się komputer, później jeszcze 30 razy musiałam poprawiać i redagować rozdział, a na początku wakacji szlaban.
Następny postaram się dodać szybciej o ile wena pozwoli :)
A.B 

czwartek, 13 czerwca 2013

4. WHAT DID YOU DO TODAY?

-Jesteś przewrażliwiona...-mruknęła Izzy  wkładając klucz do zamka.
-Nie gadaj...tylko otwieraj. Zimno mi jak cholera. - Odparłam rozcierając zziębnięte ramiona.
Czułam się jak żywa kostka lodu. Ręce ,nogi, nawet tyłek był zimny. Niech to szlag weźmie zmiany pogody!
-Przykro mi ,że postanowiłaś ubrać się jak na basen.
Na basen? Serio? Czy spodnie do kolan i top to ubranie na basen?
-A mnie jest przykro ,że nie jestem meteorologiem i nie potrafię przewidzieć pogody - syknęłam sarkazmem.
Właśnie. Sarkazm. Czyż to nie piękna rzecz? Czasami potrafisz obrazić nim pewną osobę, która nawet się o tym nie dowie. Pewne rzeczy po prostu musiały zostać wymyślone, a ci którzy je odnaleźli powinni być uznawani za geniuszy.
- Już ,spokój. Nie musisz od razu na mnie naskakiwać.
-Przepraszam - mruknęłam z wymuszonym uśmiechem. Miałam wrażenie ,że na twarz nałożono mi jakąś maskę, która przy każdym najmniejszym ruchu upijała mnie niemiłosiernie. -Ale z łaski swojej mogłabyś szybciej otwierać te drzwi. - kopnęłam w nie, a huk tym spowodowany zapewne rozszedł się nie tylko po domu ale też w najbliższej okolicy.
-Pewnie...już. Po prostu drzwi się zacinają. - jęknęła z wysiłkiem pchając się na drzwi. Wielkie metalowe wrota..wiecie one są naprawę bardzo duże, zaskrzypiały i w końcu się poddały. Moja przyjaciółka prawie wpadła do środka, lądując na dywaniku. Fabryka była pusta, nikogo w niej nie było. Może to i lepiej. Zaraz posypały by się pytania typu "gdzie byłaś, co robiłaś, dlaczego tak długo cię nie było". A od słowa do słowa wyszłoby ,że po prostu uciekłam od kłopotów.
Popędziłam do mojej łazienki, chcąc poczuć na mojej zziębniętej skórze parzące kropelki wody z prysznica, otulić się w ręcznik, albo schować się pod kołdrę. Cokolwiek co mogłoby mnie ogrzać. Cokolwiek...Mam teraz wyrzuty sumienia. Nie z powodu Justina, chociaż...no może trochę, ale tylko odrobinę. Miałam wyrzuty sumienia z powodu mojej głupoty. Ja zawsze jestem tą opatuloną, a w jesienny dzień założyłam ubranie jak na 30 stopniowy żar. Nie wzięłam nawet bluzy.
-Alex żyjesz?! - zapytała Izzy z dołu
-Tak - wykrzyknęłam przez drzwi. - Ktoś przyszedł?
Zazwyczaj w ten sposób się komunikowałyśmy kiedy nikogo nie było w domu. Darłyśmy się w niebo głosy, i jestem pewna ,że tymi wrzaskami mogłybyśmy obudzić umarlaka.
-Chcesz kakao?
-Pewnie - odkrzyknęłam zdejmując powoli spodenki. Jesień a ja się kurwa pocę... i do tego kleję. Próbując zdjąć moją garderobę z siebie, wpadłam  na komodę i lustro prawie  je tłukąc i wydając przy tym masę przekleństw. Zdążyłam się wyswobodzi z reszty problematycznych ubrań, chowając w ciepłym strumieniu wody. Czasami mam wrażenie ,że takie rzeczy po ciężkim dniu  są jak błogosławieństwo. Kropla wody na pustyni. Innymi słowy: Miodzio lodzio panowie. Kiedy wreszcie uznałam ,że czas wyjść spod prysznica opatuliłam się pluszowym ręcznikiem. Założyłam na siebie spodnie od dresu i top po czym zeszłam na dół. Tam zastałam Izzy z 2 kubkami kakaa. Na mój widok prawie je upuściła.
-Wyglądasz jak mops spod rynny.
Czy ja mam deja vu?
-Wyszłam dopiero spod prysznica ciołku.- Machnęłam w jej stronę dłonią. - Macie wyborny gust jeżeli chodzi o dogryzanie razem z Ryanem. Może powinniście zostać parą? Bo jak kompletnie nie rozumiem waszych dowcipów.
-Nie.... - mruknęła cicho podając mi ciepły kubek. - nie podoba mi się.
-Nie podoba? - spojrzałam na nią zdziwiona.
Zazwyczaj...właściwie nie. ZAWSZE miałyśmy ten sam gust, śmiałyśmy się z tych samych żartów i podobali nam się ci sami mężczyźni. Powiedzenie o Ryanie ,że "Nie jest w moim typie" było dla mnie niczym obelga. Zmarszczyłam zdegustowana nos.
-To w takim razie - powiedziałam powoli - Jaki jest ten "twój typ"?
-Myślę ,że....Desmond.
Prawie się zakrztusiłam. Czy ona właśnie wymieniłam imię mojego brata. Musiałam się upewnić.
-Chodzi ci o mojego brata?
Ta skinęła powolnie głową.
Możecie nazwać mnie lamą. Spokojnie nie obrażę  się. Sama mam wrażenie ,że właśnie w tym momencie zamieniłam się ciałami z tym zwierzęciem. Moje PLUNIĘCIE KAKAEM można było spokojnie zaliczyć do rekordów kraju. Przeleciało dobre kilka metrów.
Przecież Desmond jest od nas prawie 2 lata starszy! I do tego nasz kochany Pan Bóg obdarzył go dosyć ciężkim i specyficznym charakterem.
- Ale zdajesz sobie sprawę ,że to mój brat? To jest Desmond! Desmond!
Izzy wywróciła oczami.
-Co ty masz jakąś fobię w stosunku do swojego brata? Za każdym razem wytykasz jego błędy. Przy każdej rozmowie! Mam tego dość ,że nie potrafisz docenić tego ,że masz rodzeństwo. - głos jej się załamał.
Kurwa...kompletnie zapomniałam ,że Izzy ma w tym kwadracie przykre doświadczenia. Nie dalej jak 5 lat temu została osierocona przez swoich rodziców i pozbawiona rodzeństwa. Mój ojciec ją wtedy przygarnął. Podobno odegrał się na tym skurczybyku ,który był odpowiedzialny z całą tą sytuację. Jednak tą wersję znałam tylko z opowiadań Victora i Kendalla, ewentualnie Desmonda.
-Przepraszam. - Przytuliłam roniącą łzy przyjaciółkę.  - Jestem idiotką do potęgi entej i masz prawo mnie nienawidzić. To będzie dla mnie zrozumiałe.
Izzy spojrzała uważnie na mnie swoimi szarymi oczami.
-Nie to ja przepraszam. Powinnam się nauczyć kontrolować w tym temacie emocje. No to teraz opowiadaj. Kim był ten chłopak ,który rzekomo cię śledził?
To była jedna z jej zalet. Nie potrafiła się długo gniewać.
-Justin? - uniosłam brwi. -Przecież ci o nim mówiłam.
-No właśnie nie . Całą drogę szczękałaś zębami.
Przejechałam językiem po wargach. Chciałam jak najszybciej zapomnieć o tym spotkaniu jeżeli w ogóle można tak to nazwać.  Los chyba mi nie sprzyja.
-Tak w skrócie? To jakiś półinteligent, zapewne niedawno wypuszczony z zakładu psychiatrycznego.
-Za to całkiem  przystojny niebezpieczny półinteligent. - Uśmiechnęła się jednym kącikiem ust.
-Mówicie o mnie? - Ryan opierał się o framugę drzwi  ze skrzyżowanymi rękami. Izzy obróciła się do niego przodem kładąc łokieć na oparciu skórzanej sofy.
-Tak - wytknęła  w jego stronę język. - Właśnie mówiłyśmy o tobie określając cię jako: półinteligentem dopiero co wypuszczonym z psychiatryka.
-Jak miło... -Syknął. Podszedł energicznym  krokiem  do kanapy na której siedziałam i sięgnął po pilota. Włączył jakiś pierwszy lepszy kanał a moim oczom ukazało się coś o wiele bardziej przejmującego niż jakiś durny chłopak. Strażacy na relacji na żywo uwijali się jak w ukropie próbując chodź trochę ugasić szalejące płomienie. Nie za bardzo się im to udawało, sądząc po powstałych zniszczeniach. Palił się jeden z naszych budynków. Naszych własności. Wiedziałam ,że to oni. Chcą nas w swoje paskudne łapy. Grożą nam.
-Wiedziałeś? - odezwałam się drżącym głosem. Ten dom był pełen wspomnień. Jedyną pozostałością po dawnym życiu. I w tym momencie wszystko było stracone. Przepadło i już tego nie będzie. Tyle rzeczy tam było, tyle zdjęć a je wszystkie pochłonął ogień. Żar czyjejś złości, a może zemsty.
-Nie miałem pojęcia. - Ryan wydawał się tym równie przejęty co ja. To był dom naszego dzieciństwa. Przed nim się poznaliśmy.
Nie wytrzymałam, popuściłam wodzę emocji. Wbiegłam na górę i zamknęłam się w pokoju. To był dom mojej mamy i mój. Ale jej już nie było. Od długiego czasu ,a ten budynek był wszystkim co po niej pozostało. Łzy pociekły po moim policzku. To nie był przypadek ,tyle wiedziałam.

Do czego będą w stanie się posunąć aby zranić moją rodzinę?

________________________________________________________________________
Gra się zaczyna.
A.B

poniedziałek, 3 czerwca 2013

3.WHAT THE HELL ?!

W nocy kompletnie nie mogłam spać, czekając na powrót ojca. Desmond i Izzy pochrapywali sobie słodko w łóżkach, natomiast Ryan siedział u mnie w pokoju dotrzymując mi towarzystwa.
-Wyglądasz jak trup... - stwierdził. Cóż... raczej trudno tak nie wyglądać około 5 nad ranem po całej nocy bez snu. Uwaga ,uwaga mamy tu geniusza roku!
Przepraszam, wiem. Niepotrzebnie wpadam w sarkastyczne tony, ale ten stres ,który w tej chwili przeżywam...to po prostu jakaś masakra.
-Uhh... dzięki. - rzuciłam mu mordercze spojrzenie spod rzęs.
-Za bardzo się przejmujesz. - odparł bawiąc się troczkiem od bluzy. - Przecież wiesz jak to działa. Najpierw ich znajdujemy, a później... - pociągnął kantem dłoni po podgardlu i uśmiechnął się szyderczo.
-Świetnie, tak wiem ,że to wszystko jest takie proste. - syknęłam ironicznie. - Tylko nie wiem czy wy naprawdę jesteście ślepi czy głupi! - Wskazałam szybkim gestem na okno. - Tylko ,że tym razem mój drogi jest inaczej. Nie widzisz tego? NOWI zawsze zaczynali od drobnych rozrób, a ci od razu porywają się z motyką na słońce.
Zaczęłam nerwowo przebierać nogami. Siedziałam na podwyższeniu, na którym stało moje łóżko. Ryan patrzył na mnie uważnie.
-Może...może masz rację. - przyznał niechętnie.
Dziękuję, nareszcie ktoś zrozumiał o co mi chodzi. Z dołu rozległo się głuche trzaśnięcie. Narzucając na siebie bluzę wybiegłam w pokoju w towarzystwie licznych sprzeciwów. Ojciec stał w tym momencie przy ekspresie robiąc sobie kawę.
-Hej mała - uśmiechnął się do mnie, wyciągając w moim kierunku ręce. Przytuliłam się do niego. - Wszystkiego najlepszego
-Tato... -westchnęłam - przecież...
-Tak, wiem, wiem - burknął odrywając się ode mnie kiedy usłyszał znajome pikanie.-Nie lubisz swoich urodzin, ale musisz je obchodzić.
-Ale to nie o to chodzi, tato. Ja...eee. - czasami nie wiem co powiedzieć. Pustka w głowie. Też tak macie?
Próbujecie coś powiedzieć beż urażania nikogo mimo iż wiecie ,że to jej się nie spodoba.
-Wiem, martwisz się tym całym napadem na bank. - czy on mi czyta w myślach? To w sumie ułatwia mi trochę życie. - Też  mi się to wydaje dziwne. Jednak dopóki nie wkraczają w nasz rewir, nie mam z tym problemu.
-Och, doprawdy? - popatrzyłam na niego z pogardą. Pierwszy raz ,mój ojciec wydał mi się tak skrajnie nieodpowiedzialny. -Mam ci przypomnieć co się stało z Rayem i Victorem? - mężczyzna spuścił głowę.
-Idę się przewietrzyć - popędziłam po schodach na górę. Ryan spał spokojnie na fotelu, więc starałam się zachować ciszę podczas przebierania jednak nie za bardzo mi to wyszło.
-Co robisz? - senny głos rozbrzmiał za moimi plecami a ja miałam wrażenie ,że serce zaraz wyskoczy mi z piersi.
-Nic. idę pobiegać. Śpij dalej. - cmoknęłam go w policzek i wyszłam. Ojciec najwyraźniej zmył się z kawą na górę po naszej rozmowie bo nie zastałam go w kuchni. Wciągnęła na nogi adidasy i przymknęłam cicho żelazne  drzwi. Słońce prześwitywało pomiędzy wysokimi budynkami miasta, pozostawiając nie równe czarne plamy cienia. Na dworze mimo tak wczesnej pory było dosyć ciepło. Musiałam tylko dobiec do parku, jednego z niewielu miejsc gdzie uwielbiałam biegać

GODZINA PÓŹNIEJ

PARK

Przebieżka tutaj byłą dla mnie swojego rodzaju rozgrzewką. Wsadziłam w uszy słuchawki, które  do tej pory zwisały wzdłuż mojego dekoltu i włączyłam "I LOVE IT". W parku o tej porze nie było prawie nikogo nie licząc takich samych zapaleńców co ja. DO tej pory rozjaśniło się na tyle ,że  wszystko było normalnie widać ,bez jakiś mrocznych cieni. Sprintem zaczęłam biec dookoła parku, robiąc kolejne okrążenie. Po jakiejś godzinie spodenki zaczęły mi się zsuwać z bioder (przeklęty pot) , więc zeszłam ze ścieżki chcąc je poprawić. Oczywiście jak to na mój "fart" ,ktoś musiał we mnie wbiec.
-Co do cholery? - zapytałam , podnosząc się z ziemi. No przepraszam bardzo, kto jest na tyle nienormalny ,żeby biegać po trawie?! Podniosłam już głowę ,żeby opierdzielić sprawcę mojego wypadku.. Okazało się ,że był nim na oko chłopak w moim wieku. Brązowe oczy patrzyły na mnie uważnie, a jego usta ułożone były w grymasie, przypominającym uśmiech. Biały top okrywał tylko częściowo jego umięśnione ciało.- Kto normalny biega po trawniku? -syknęłam.
Opieprz czas zacząć.
-Ja..-mruknął patrząc na mnie cały czas.
-Świetnie - odpowiedziałam sarkastycznie- tylko możesz mi wyjaśnić dlaczego?? Przecież obok jest ścieżka do biegania - powiedziałam wskazując na czerwoną nawierzchnię. - Zresztą nie ważne - mruknęłam odchodząc.
-Jestem Justin - krzyknął do mnie z daleka.
-Świetnie - burknęłam pod nosem. Kolejna zbędna informacja. Przebiegłam jeszcze kilka okrążeń, których niestety trasa przebiegała przy feralnym miejscu. Oczywiście pan "królewicz" Justin usadowił się wygodnie na ławce niedaleko i przecież nie mógł się oprzeć, żeby na mnie popatrzeć.
Kurde no... Czy faceci zawsze zachowują się jak obrani z rozumu?
Jeszcze do tego całego majdanu brakowało mi tylko cholernego adoratora.Idiotyczne wyczucie czasu.
W końcu się wkurzyłam i najnormalniej w świecie sobie stamtąd poszłam. Przeszłam Apple Bown. Na Merble Street ogarnęło mnie uczucie trudne do sprecyzowania. W każdym razie po moich plecach przebiegły dreszcze, a kark oblał zimny pot. Obejrzałam się lekko za siebie, sprawdzając sytuację. Zatrzymałam się jak wryta, studiując i analizując wszystko co do tej chwili zobaczyłam. PO krótkim zastanowieniu mój umysł doszedł do tego co już wiedziałam od jakiegoś czasu.: chłopak ,którego dopiero poznałam po prostu mnie śledzi. Skręciłam gwałtownie w Wall Street ( niestety nie mieszkam w Nowym Yorku. A może to i dobrze) chcąc go zgubić. Niestety chłopak był na tyle przytomny ,że szedł dokładnie krok w krok za mną utrzymując to samo tempo, trzymając się ode mnie w odległości około 300 m.
Jednak ten facet na górze postanowił dać mi szansę i podrzucić Izzy do najbliższego Starbucksa.
Miała dziwną manierę jeżdżenia tutaj po kawę dla wszystkich na śniadanie. Mimo ,że w domu mieliśmy super hiper ekspres za nie wiadomo ile kasy, ale i tak za każdym razem ta kawa wychodzi jak najgorsza rura na świecie. Przyśpieszyłam lekko kroku, chcąc czym prędzej do niej dojść. Wleciałam jak strzała do pomieszczenia i dopadłam do stolika przy którym siedziała.
-Co się dzieje? - zapytała dziewczyna podnosząc do góry prawą brew.
Próbowałam złapać oddech, ale miałam taką zadyszkę ,że o matko...
-Wyjrzyj lekko przez okno. - nakazałam jej przyjacielskim tonem. -Widzisz tego chłopaka w białym topie?
Dziewczyna przyglądała się chwilę.
-Stoi tam - westchnęła opierając podbródek na dłoni.I chyba na kogoś czeka.
-Wiem, że to wydaje dziwne..ale on chyba mnie śledzi.
-Oszalałaś?? - warknęła Izzy na tyle głośno ,że ludzie w kawiarni obejrzeli się na nas z przestrachem. - Podczas biegu uderzyłaś się w głowę?
-Prawie- uśmiechnęłam się kwaśno. -  Ale on naprawdę mnie śledzi! Wszystko sprawdziłam. Idzie za mną od jakiegoś czasu. - Zaczęłam wyliczać.
-Idź się go spytać - Wskazała skinieniem głowy.
-CO?!- syknęłam a później zaczęłam się nad tym zastanawiać. - W sumie to całkiem nie zły pomysł - podniosłam sie z miękkiego fotela. Justin stał oparty o gzyms budynku rozglądając się na boki.
Kiedy mnie zobaczył wyprostował się i uśmiechnął.
-Co tu robisz? - powiedziałam najspokojniej jak się dało. - Czemu z mną idziesz?
-Idę za tobą dlatego ,że zgubiłaś telefon - wyciągnął rękę z moją komórką. Zaczęłam nerwowo obmacywać kieszenie.
-Cóż, dziękuję - uśmiechnęłam się lekko. Upsss... Przypał.
-Może byśmy.. -  Nie zdążyłam dosłyszeć gdyż weszłam z powrotem do kawiarni. Gdy opowiedziałam całą sytuację przyjaciółce ona buchnęła niepohamowanym śmiechem. W pamięci pozostawał mi jedynie głos chłopaka. I to mnie właśnie martwiło.

_________________________________________________________________________
Przepraszam ,że tak długo. Komputer nie był przez jakiś czas w moim posiadaniu...a na mojej dziwnej klawiaturze pisało się to 2 razy dłużej. Następny postaram się dodać szybciej.
Komentujcie....to naprawdę  pomaga?
A.B

wtorek, 21 maja 2013

2. DO NOT TELL

W naszym garażu (o którym prawdę powiedziawszy nie miałam bladego pojęcia...Ten budynek jest większy niż przypuszczałam), na samym środku stał kawasaki ninja ,  o którym marzyłam nie wiem od jak dawna, ale nie miałam odwagi go kupić. Myślę ,że czasu też brakowało..
-O.Ja.Cież.Pierdziele!- pisnęłam w zachwycie.                                        Ryan przypomniał mi o swojej obecności ,zaczerpując głęboko powietrze z moimi plecami. Właściwie to do końca nie wiem jaka relacja miedzy nami panuje.Czasami zachowuje się jak mój brat ( chociaż ja uważam ,że jeden w zupełności mi wystarczy. Desmond jest...ugghhh. Dobra nie psuj sobie chwili), czasem jak najlepszy przyjaciel, ale najczęściej i najlepiej wychodzi mu rola chłopaka.Tak, jest zdecydowanie dla mnie tym 3.Nigdy tak o sobie nie mówiliśmy, że jesteśmy w związku.
Po prostu to wiedzieliśmy.Gdyby mój tata wiedział chociaż połowę tych rzeczy, o których my rozmawiamy...boże chyba spaliłabym się ze wstydu. To ,że byliśmy razem wcale nie oznaczało oczywiście ,że nie spełniał się w dwóch pozostałych rolach. Był jednym z najważniejszych składników mojego życia, oprócz Izzy, Desmonda i mojego ojca.
-Jak ci się podoba? - zapytał oplatając ręce wokół mojej talii i przysuwając usta do ucha. 
Wynikiem tego był przyjemny dreszcz rozpływający się powoli w moim ciele.
-Jest...cudowny - szepnęłam. Zgrabnie wyswobodziłam się z jego objęć i stanęłam do niego przodem. - Dziękuję - złożyłam na jego ustach najsłodszy pocałunek jak tylko się dało.
-To była nagroda? - w odpowiedzi dostał tylko ciche mruknięcie, które miało oznaczać "tak" - W takim razie...nawet w połowie na nią nie zasłużyłem.
Wywróciłam oczami i oderwałam się od niego. Pewnie teraz rzygacie tęczą nieprawdaż?Ale człowiek po całym dniu może zaserwować sobie chwilę rozkoszy.                               
Powolnym i powłóczystym krokiem podeszłam do maszyny uważnie oglądając każdy jego milimetr kwadratowy.Miałam ochotę wskoczyć na motor, wypaść z pomieszczenie i pojechać tak daleko na ile starczy mi paliwa.                                                                                                                                                                                                                                           W jednym momencie silne ręce oplotły mnie w tali odciągając mnie od prezentu ,które przeniosły mnie kilka metrów dalej ,opierając o ścianę..
-Ryan wiesz, że przez ciebie będę miała niedosyt? - zapytałam udając obrażony ton. Chłopak wpił się w moje wargi z nieskrywaną chciwością
-To ja miałem niedosyt. Masz pojęcie jak seksownie wyglądałaś przy tym motorze? - uwierzcie albo nie ,ale zaczęłam wtedy chichotać jak hiena i na pewno moja twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora. Odepchnęłam go lekko, na co on obrzucił mnie uważnym spojrzeniem.
-Koniec tej dobroci - mruknęłam cicho ,otrzepując się z kurzu i drobinek tynku.
-Czemu? - on i jego głupie pytania...
-Bo jestem jubilatką geniuszu, i tak sobie życzę..
-Bardzo śmieszne. - warknął naciągając na głowę kaptur. Podeszłam do niego, natychmiast odsłaniając jego głowę.
-Nie lubię cie kiedy nosisz kaptur.. - burknęłam podchodząc do drzwi.
-A kiedy mnie lubisz? - on to zawsze coś przekręci. Taka uroda tego wieku. Przynajmniej nie ma 15 lat (bez urazy) bo wtedy nie dało by się wytrzymać z nim i jego buchającymi hormonami.
-Znalazłoby się parę takich sytuacji. - przekręciłam powoli gałkę drzwi.
-Powiedz. - szepnął podchodząc do drzwi.
-Nie.. - jednym ruchem zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem i zachichotałam złowieszczo. Jak ja lubię przejmować kontrolę nad sytuacją.
Popędziłam na górę, dostając po drodze niezłej zadyszki gdyż schody w fabryce nie dość ,że był wybrakowane to jeszcze cholerycznie strome. W salonie Izzy siedziała dosłownie 50 cm przed telewizorem a gały prawie wyskoczyły jej z orbit. W dłoni trzymała pilot.
-Mamy kłopoty. - powiedziała wskazując na szybko przesuwające się napisy.
         
     "WYSADZONO SKARBIEC W BANKU. PIENIĘDZY NIE ODZYSKANO"

-Przecież to nie my! - wrzasnęłam kopiąc w nogę stolika. Mebel wywrócił się ,zrzucając z siebie wszystkie szpargały. W tym momencie na górę wbiegł Ryan. 
-Szyb...Co się stało? - zapytał ,kiedy zobaczył nasze miny.
-Nie wiadomo - mruknęłam , patrząc na niego - i to jest najgorsze.
-Albo to my, tylko nie jesteśmy wtajemniczeni..albo.. -Izzy przełknęła głośno ślinę - now..
-Nie mów - przerwałam jej wyciągając ze spodni Blackberry.

TO: DESMOND
KIEDY WRÓCISZ DO DOMU ,PRZYJDŹ DO MNIE. MUSIMY POROZMAWIAĆ. 

Wystukałam sms do brata i mruknęłam.
-Niedługo wszystko się wyjaśni.

KILKA GODZIN PÓŹNIEJ
MÓJ POKÓJ

Odbijałam ze wściekłością od ściany jedyną kauczukową piłkę, jaką udało mi się znaleźć. Zawsze to robię, kiedy jestem wytrącona z równowagi. Jeżeli potwierdzi się to o czym mówiła Izzy...NIE! To nie jest możliwe. W tym zawodzie przede wszystkim potrzebne jest zaufanie.
-Alex. - Desmond wszedł niepostrzeżenie do mojego pokoju. Nie usłyszałam nawet trzasku niemiłosiernie skrzypiących drzwi. Jak on to robił? - Co się dzieje? Pisałem ci do cholery ,żebyś do mnie nie dzwoniła.
-Poprawka.- mruknęłam oblizując usta. - napisałeś ,żebym nie dzwoniła. Skoro tak to wysłałam ci sms'a. Czy w jesteście w to zamieszani?
-Kto? - mój brat czasami jest tak niekumaty. Czasami dziwię się ,że jesteśmy spokrewnieni.
-Nie wiem. - odparłam ze zdenerwowaniem - Tata, ty, Kendall..ktokolwiek. Odpowiedz mi. Czy to wy jesteście zamieszani w sprawę ze skarbcem?
Chłopak stał głucho patrząc w moje oczy z wepchniętymi w kieszenie rękami. Najpierw zaczął kręcić głową, a później powiedział krótko to czego tak bałam się usłyszeć.
-Nie..
-No to kurwa pięknie - burknęłam trąc zdrętwiały kark. - Nie ma co...

__________________________________________________________________________________

No moi drodzy...zaczyna się. Przepraszam za krótkie rozdziały ,ale akcja się dopiero rozwija. I co spodziewaliście się takiego prezentu??

A.B
 

sobota, 18 maja 2013

1. THIS IS MY FAULT

 Siedzenie na ławce w parku, było nie tyle nużące co wkurwiające. Mój brat miał przyjść po mnie dobre kilkadziesiąt minut temu, jednak tego nie zrobił. Mógłby chociaż wystał pieprzonego sms'a. A on nic. Zazwyczaj to on się na mnie darł, kiedy nie wysłałam wiadomości. To jest niby sprawiedliwe tak? On może a ja nie? Przecież jest starszy tylko cholerne 1,5 roku!

FROM: Desmond  
Wracaj do domu. Spotkanie mi się przedłuża. Nie dzwoń,

Pewnie ,nie dzwoń. Łatwo mu mówić. Jak ja nie cierpię kiedy on pisze takie monosylabiczne smsy. Wstając z mojego dotychczasowego miejsca posiedzenia, zapięłam pod szyję moją skórzaną kurtkę i wcisnęłam ręce do kieszeni. Wymijałam kolejnych ludzi, zaciskając zęby. Wszystkim się kurwa śpieszy. Dwie osoby przykuły na tyle moją uwagę, że aż się zatrzymałam. Matka trzymająca swoją córkę na rękach prowadziła wózek z uśmiechem na ustach. To tak bardzo jest podobna do mojej mamy. Zginęła dokładnie tego dnia, tej samej godziny i w tym samym miejscu. Gdybym teraz dostała tych ludzi...nie wiem co bym im zrobiła. Pewnie nic zważywszy na to ,że jestem tylko słabiutką dziewczyną. Te skurwiele zastrzeliły ją w dzień moich urodzin, na moich oczach. Obraz tego zdarzenia będzie mnie prześladował do końca życia i o jeden dzień dłużej. Głęboka szrama ,pomiędzy wieloma płytszymi. Od tamtego czasu nic nie było takie samo. Obróciłam się przodem do jezdni. Przeszłam przez nią na pałę, pozostawiając po sobie jedynie głośne krzyki cholernie wkurzonych kierowców. Wcisnęłam na nos swoje Ray Bany i skręciłam w prawo. W czasie drogi powrotnej do domu towarzyszyło mi jedynie denerwujące uczucie. Rozdrapywanie ran jest głupie, ale to moja wina.

*Pół godziny później*

Doszłam wreszcie do starej fabryki, która od długiego czasu robiła za mój dom. Stał przed nim samochód, którego nie byłam w stanie rozpoznać. Żółty chevrolet camaro. Weszłam cicho do budynku i ruszyłam w kierunku salonu. rzucając po drodze na wieszak czarną kurtkę i ściągając z nóg skórzane Adidasy. Weszłam cicho do kuchni, a to kogo zobaczyłam wywołało we mnie mieszane uczucia. W szczególności rozczarowanie. Przy blacie stała Izzy dopijając ostatnie łyki coli. Puszkę rzuciła celnie do kosza, poprawiając  przy okazji przykrótką, jak dla mnie, koszulkę.
-Hey- uśmiechnęła się po chwili - co tam?
-Nic ciekawego - powiedziałam rozwalając się na kanapie. -Des znowu wystawił mnie do wiatru.
-Zrozum - Izzy zachowywała się jakby była moją siostrą, ale nie nie była. Jest moją najlepszą przyjaciółką. Jedyną przyjaciółką.
-Co zrozum? On...ostatnio ma mnie ciągle w dupie. Udaje się tylko na te swoje spotkania, a o wszystkim i wszystkich  zapomina. To jest normalne? - jęknęłam.
-Oczywiście, że nie. - zaczesała dłonią włosy - ale patrz na to z drugiej strony: wy nie jesteście normalni...
-Ha Ha Ha. No naprawdę bardzo śmieszne. Skończmy tą rozmowę- poprawiłam się na sofie. - Z innej beczki: co to za samochód przed fabryką?
-Co? - Izzy skierowała się w stronę okna - Nie wiem...od kiedy tu stoi?
-Dopiero przyszłam więc nie wiem. - Gdzieś w głębi domu rozległo się trzaśnięcie drzwi. Chwilę później ze schodów zeskoczył Ryan z uśmiechem typu Joker. Kiedy zauważył nasze niespokojne miny mruknął
-Co się stało? - naprawdę lubię Ryana ale jego bezustanny uśmiech w pewnych sytuacjach jest naprawdę irytujący.
-Nic - odparła Izzy - tylko jakiś samochód stoi przed fabryką.
Chłopak najpierw zaczął chichotać, a dopiero później przeszło to w śmiech.
-TO jest prezent dal Alex - wychrypiał kiedy wreszcie się uspokoił.
-Nie no a ty znowu o tym..
-Przepraszam cię bardzo - obruszył się - 19 lat obchodzi się tylko raz.
-Tak jak każde urodziny - wiedziałam ,że Ryan się ze mną droczy. Kiedy przychodził TEN czas w roku
on po prostu to robił. To taki rytuał. Prawdę mówiąc nigdy nie lubiłam jakby to ładnie ująć: rocznicy swoich narodzin. Nie z tego powodu ,że się starzeję, co właściwie mi nie przeszkadza. Dokładnie 16 lat temu moja mama umarła...ale o tym już wspominałam. I tylko o tym przypominały mi moje urodziny. - Mam ci przypomnieć, jakie wyrzuty mi robiłeś w twoje ostatnie urodziny??
Chłopak wywrócił oczami i westchnął teatralnie. Uśmiechnęłam się do niego podpierając podbródek.
-Żartowałem - dodał pokrótce -to mój nowy samochód. Dla ciebie mam coś innego... - odsłonił rząd równiutkich i białych zębów. Chłopak miał bzika na punkcie swojego wyglądu, co szczerze mówiąc wyszło mu na dobre.
-Chryste nie żartuj sobie ze mnie-powiedziałam przygryzając wargę. Sama świadomość niespodzianki była....o matko.
-Ktoś tu jest ciekawy... - Izzy zachichotała widząc moją reakcję
Ryan spojrzał na mnie z radością w oczach, po czym złapał mnie za rękę. Ciągnął mnie przez kolejne kondygnacje budynku, a moja ciekawość już się ze nie wylewała. Chłopak zatrzymał się przed  drzwiami i wepchnął mnie do środka. Na widok mojego prezentu zaniemówiłam, a to rzadko się zdarza.
________________________________________________________________________

No więc kochani, pierwszy rozdział za nami... Na kartce wydawał się 2 razy dłuższy. Ale chyba nie jest krótki?? Cieszę się ,że będę mogła wam podsuwać kąski mojej wyobraźni. Proszę was komentujcie. To naprawdę będzie mi pomagać i motywować do dalszego pisania :D
A.B