poniedziałek, 3 czerwca 2013

3.WHAT THE HELL ?!

W nocy kompletnie nie mogłam spać, czekając na powrót ojca. Desmond i Izzy pochrapywali sobie słodko w łóżkach, natomiast Ryan siedział u mnie w pokoju dotrzymując mi towarzystwa.
-Wyglądasz jak trup... - stwierdził. Cóż... raczej trudno tak nie wyglądać około 5 nad ranem po całej nocy bez snu. Uwaga ,uwaga mamy tu geniusza roku!
Przepraszam, wiem. Niepotrzebnie wpadam w sarkastyczne tony, ale ten stres ,który w tej chwili przeżywam...to po prostu jakaś masakra.
-Uhh... dzięki. - rzuciłam mu mordercze spojrzenie spod rzęs.
-Za bardzo się przejmujesz. - odparł bawiąc się troczkiem od bluzy. - Przecież wiesz jak to działa. Najpierw ich znajdujemy, a później... - pociągnął kantem dłoni po podgardlu i uśmiechnął się szyderczo.
-Świetnie, tak wiem ,że to wszystko jest takie proste. - syknęłam ironicznie. - Tylko nie wiem czy wy naprawdę jesteście ślepi czy głupi! - Wskazałam szybkim gestem na okno. - Tylko ,że tym razem mój drogi jest inaczej. Nie widzisz tego? NOWI zawsze zaczynali od drobnych rozrób, a ci od razu porywają się z motyką na słońce.
Zaczęłam nerwowo przebierać nogami. Siedziałam na podwyższeniu, na którym stało moje łóżko. Ryan patrzył na mnie uważnie.
-Może...może masz rację. - przyznał niechętnie.
Dziękuję, nareszcie ktoś zrozumiał o co mi chodzi. Z dołu rozległo się głuche trzaśnięcie. Narzucając na siebie bluzę wybiegłam w pokoju w towarzystwie licznych sprzeciwów. Ojciec stał w tym momencie przy ekspresie robiąc sobie kawę.
-Hej mała - uśmiechnął się do mnie, wyciągając w moim kierunku ręce. Przytuliłam się do niego. - Wszystkiego najlepszego
-Tato... -westchnęłam - przecież...
-Tak, wiem, wiem - burknął odrywając się ode mnie kiedy usłyszał znajome pikanie.-Nie lubisz swoich urodzin, ale musisz je obchodzić.
-Ale to nie o to chodzi, tato. Ja...eee. - czasami nie wiem co powiedzieć. Pustka w głowie. Też tak macie?
Próbujecie coś powiedzieć beż urażania nikogo mimo iż wiecie ,że to jej się nie spodoba.
-Wiem, martwisz się tym całym napadem na bank. - czy on mi czyta w myślach? To w sumie ułatwia mi trochę życie. - Też  mi się to wydaje dziwne. Jednak dopóki nie wkraczają w nasz rewir, nie mam z tym problemu.
-Och, doprawdy? - popatrzyłam na niego z pogardą. Pierwszy raz ,mój ojciec wydał mi się tak skrajnie nieodpowiedzialny. -Mam ci przypomnieć co się stało z Rayem i Victorem? - mężczyzna spuścił głowę.
-Idę się przewietrzyć - popędziłam po schodach na górę. Ryan spał spokojnie na fotelu, więc starałam się zachować ciszę podczas przebierania jednak nie za bardzo mi to wyszło.
-Co robisz? - senny głos rozbrzmiał za moimi plecami a ja miałam wrażenie ,że serce zaraz wyskoczy mi z piersi.
-Nic. idę pobiegać. Śpij dalej. - cmoknęłam go w policzek i wyszłam. Ojciec najwyraźniej zmył się z kawą na górę po naszej rozmowie bo nie zastałam go w kuchni. Wciągnęła na nogi adidasy i przymknęłam cicho żelazne  drzwi. Słońce prześwitywało pomiędzy wysokimi budynkami miasta, pozostawiając nie równe czarne plamy cienia. Na dworze mimo tak wczesnej pory było dosyć ciepło. Musiałam tylko dobiec do parku, jednego z niewielu miejsc gdzie uwielbiałam biegać

GODZINA PÓŹNIEJ

PARK

Przebieżka tutaj byłą dla mnie swojego rodzaju rozgrzewką. Wsadziłam w uszy słuchawki, które  do tej pory zwisały wzdłuż mojego dekoltu i włączyłam "I LOVE IT". W parku o tej porze nie było prawie nikogo nie licząc takich samych zapaleńców co ja. DO tej pory rozjaśniło się na tyle ,że  wszystko było normalnie widać ,bez jakiś mrocznych cieni. Sprintem zaczęłam biec dookoła parku, robiąc kolejne okrążenie. Po jakiejś godzinie spodenki zaczęły mi się zsuwać z bioder (przeklęty pot) , więc zeszłam ze ścieżki chcąc je poprawić. Oczywiście jak to na mój "fart" ,ktoś musiał we mnie wbiec.
-Co do cholery? - zapytałam , podnosząc się z ziemi. No przepraszam bardzo, kto jest na tyle nienormalny ,żeby biegać po trawie?! Podniosłam już głowę ,żeby opierdzielić sprawcę mojego wypadku.. Okazało się ,że był nim na oko chłopak w moim wieku. Brązowe oczy patrzyły na mnie uważnie, a jego usta ułożone były w grymasie, przypominającym uśmiech. Biały top okrywał tylko częściowo jego umięśnione ciało.- Kto normalny biega po trawniku? -syknęłam.
Opieprz czas zacząć.
-Ja..-mruknął patrząc na mnie cały czas.
-Świetnie - odpowiedziałam sarkastycznie- tylko możesz mi wyjaśnić dlaczego?? Przecież obok jest ścieżka do biegania - powiedziałam wskazując na czerwoną nawierzchnię. - Zresztą nie ważne - mruknęłam odchodząc.
-Jestem Justin - krzyknął do mnie z daleka.
-Świetnie - burknęłam pod nosem. Kolejna zbędna informacja. Przebiegłam jeszcze kilka okrążeń, których niestety trasa przebiegała przy feralnym miejscu. Oczywiście pan "królewicz" Justin usadowił się wygodnie na ławce niedaleko i przecież nie mógł się oprzeć, żeby na mnie popatrzeć.
Kurde no... Czy faceci zawsze zachowują się jak obrani z rozumu?
Jeszcze do tego całego majdanu brakowało mi tylko cholernego adoratora.Idiotyczne wyczucie czasu.
W końcu się wkurzyłam i najnormalniej w świecie sobie stamtąd poszłam. Przeszłam Apple Bown. Na Merble Street ogarnęło mnie uczucie trudne do sprecyzowania. W każdym razie po moich plecach przebiegły dreszcze, a kark oblał zimny pot. Obejrzałam się lekko za siebie, sprawdzając sytuację. Zatrzymałam się jak wryta, studiując i analizując wszystko co do tej chwili zobaczyłam. PO krótkim zastanowieniu mój umysł doszedł do tego co już wiedziałam od jakiegoś czasu.: chłopak ,którego dopiero poznałam po prostu mnie śledzi. Skręciłam gwałtownie w Wall Street ( niestety nie mieszkam w Nowym Yorku. A może to i dobrze) chcąc go zgubić. Niestety chłopak był na tyle przytomny ,że szedł dokładnie krok w krok za mną utrzymując to samo tempo, trzymając się ode mnie w odległości około 300 m.
Jednak ten facet na górze postanowił dać mi szansę i podrzucić Izzy do najbliższego Starbucksa.
Miała dziwną manierę jeżdżenia tutaj po kawę dla wszystkich na śniadanie. Mimo ,że w domu mieliśmy super hiper ekspres za nie wiadomo ile kasy, ale i tak za każdym razem ta kawa wychodzi jak najgorsza rura na świecie. Przyśpieszyłam lekko kroku, chcąc czym prędzej do niej dojść. Wleciałam jak strzała do pomieszczenia i dopadłam do stolika przy którym siedziała.
-Co się dzieje? - zapytała dziewczyna podnosząc do góry prawą brew.
Próbowałam złapać oddech, ale miałam taką zadyszkę ,że o matko...
-Wyjrzyj lekko przez okno. - nakazałam jej przyjacielskim tonem. -Widzisz tego chłopaka w białym topie?
Dziewczyna przyglądała się chwilę.
-Stoi tam - westchnęła opierając podbródek na dłoni.I chyba na kogoś czeka.
-Wiem, że to wydaje dziwne..ale on chyba mnie śledzi.
-Oszalałaś?? - warknęła Izzy na tyle głośno ,że ludzie w kawiarni obejrzeli się na nas z przestrachem. - Podczas biegu uderzyłaś się w głowę?
-Prawie- uśmiechnęłam się kwaśno. -  Ale on naprawdę mnie śledzi! Wszystko sprawdziłam. Idzie za mną od jakiegoś czasu. - Zaczęłam wyliczać.
-Idź się go spytać - Wskazała skinieniem głowy.
-CO?!- syknęłam a później zaczęłam się nad tym zastanawiać. - W sumie to całkiem nie zły pomysł - podniosłam sie z miękkiego fotela. Justin stał oparty o gzyms budynku rozglądając się na boki.
Kiedy mnie zobaczył wyprostował się i uśmiechnął.
-Co tu robisz? - powiedziałam najspokojniej jak się dało. - Czemu z mną idziesz?
-Idę za tobą dlatego ,że zgubiłaś telefon - wyciągnął rękę z moją komórką. Zaczęłam nerwowo obmacywać kieszenie.
-Cóż, dziękuję - uśmiechnęłam się lekko. Upsss... Przypał.
-Może byśmy.. -  Nie zdążyłam dosłyszeć gdyż weszłam z powrotem do kawiarni. Gdy opowiedziałam całą sytuację przyjaciółce ona buchnęła niepohamowanym śmiechem. W pamięci pozostawał mi jedynie głos chłopaka. I to mnie właśnie martwiło.

_________________________________________________________________________
Przepraszam ,że tak długo. Komputer nie był przez jakiś czas w moim posiadaniu...a na mojej dziwnej klawiaturze pisało się to 2 razy dłużej. Następny postaram się dodać szybciej.
Komentujcie....to naprawdę  pomaga?
A.B

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz