czwartek, 13 czerwca 2013

4. WHAT DID YOU DO TODAY?

-Jesteś przewrażliwiona...-mruknęła Izzy  wkładając klucz do zamka.
-Nie gadaj...tylko otwieraj. Zimno mi jak cholera. - Odparłam rozcierając zziębnięte ramiona.
Czułam się jak żywa kostka lodu. Ręce ,nogi, nawet tyłek był zimny. Niech to szlag weźmie zmiany pogody!
-Przykro mi ,że postanowiłaś ubrać się jak na basen.
Na basen? Serio? Czy spodnie do kolan i top to ubranie na basen?
-A mnie jest przykro ,że nie jestem meteorologiem i nie potrafię przewidzieć pogody - syknęłam sarkazmem.
Właśnie. Sarkazm. Czyż to nie piękna rzecz? Czasami potrafisz obrazić nim pewną osobę, która nawet się o tym nie dowie. Pewne rzeczy po prostu musiały zostać wymyślone, a ci którzy je odnaleźli powinni być uznawani za geniuszy.
- Już ,spokój. Nie musisz od razu na mnie naskakiwać.
-Przepraszam - mruknęłam z wymuszonym uśmiechem. Miałam wrażenie ,że na twarz nałożono mi jakąś maskę, która przy każdym najmniejszym ruchu upijała mnie niemiłosiernie. -Ale z łaski swojej mogłabyś szybciej otwierać te drzwi. - kopnęłam w nie, a huk tym spowodowany zapewne rozszedł się nie tylko po domu ale też w najbliższej okolicy.
-Pewnie...już. Po prostu drzwi się zacinają. - jęknęła z wysiłkiem pchając się na drzwi. Wielkie metalowe wrota..wiecie one są naprawę bardzo duże, zaskrzypiały i w końcu się poddały. Moja przyjaciółka prawie wpadła do środka, lądując na dywaniku. Fabryka była pusta, nikogo w niej nie było. Może to i lepiej. Zaraz posypały by się pytania typu "gdzie byłaś, co robiłaś, dlaczego tak długo cię nie było". A od słowa do słowa wyszłoby ,że po prostu uciekłam od kłopotów.
Popędziłam do mojej łazienki, chcąc poczuć na mojej zziębniętej skórze parzące kropelki wody z prysznica, otulić się w ręcznik, albo schować się pod kołdrę. Cokolwiek co mogłoby mnie ogrzać. Cokolwiek...Mam teraz wyrzuty sumienia. Nie z powodu Justina, chociaż...no może trochę, ale tylko odrobinę. Miałam wyrzuty sumienia z powodu mojej głupoty. Ja zawsze jestem tą opatuloną, a w jesienny dzień założyłam ubranie jak na 30 stopniowy żar. Nie wzięłam nawet bluzy.
-Alex żyjesz?! - zapytała Izzy z dołu
-Tak - wykrzyknęłam przez drzwi. - Ktoś przyszedł?
Zazwyczaj w ten sposób się komunikowałyśmy kiedy nikogo nie było w domu. Darłyśmy się w niebo głosy, i jestem pewna ,że tymi wrzaskami mogłybyśmy obudzić umarlaka.
-Chcesz kakao?
-Pewnie - odkrzyknęłam zdejmując powoli spodenki. Jesień a ja się kurwa pocę... i do tego kleję. Próbując zdjąć moją garderobę z siebie, wpadłam  na komodę i lustro prawie  je tłukąc i wydając przy tym masę przekleństw. Zdążyłam się wyswobodzi z reszty problematycznych ubrań, chowając w ciepłym strumieniu wody. Czasami mam wrażenie ,że takie rzeczy po ciężkim dniu  są jak błogosławieństwo. Kropla wody na pustyni. Innymi słowy: Miodzio lodzio panowie. Kiedy wreszcie uznałam ,że czas wyjść spod prysznica opatuliłam się pluszowym ręcznikiem. Założyłam na siebie spodnie od dresu i top po czym zeszłam na dół. Tam zastałam Izzy z 2 kubkami kakaa. Na mój widok prawie je upuściła.
-Wyglądasz jak mops spod rynny.
Czy ja mam deja vu?
-Wyszłam dopiero spod prysznica ciołku.- Machnęłam w jej stronę dłonią. - Macie wyborny gust jeżeli chodzi o dogryzanie razem z Ryanem. Może powinniście zostać parą? Bo jak kompletnie nie rozumiem waszych dowcipów.
-Nie.... - mruknęła cicho podając mi ciepły kubek. - nie podoba mi się.
-Nie podoba? - spojrzałam na nią zdziwiona.
Zazwyczaj...właściwie nie. ZAWSZE miałyśmy ten sam gust, śmiałyśmy się z tych samych żartów i podobali nam się ci sami mężczyźni. Powiedzenie o Ryanie ,że "Nie jest w moim typie" było dla mnie niczym obelga. Zmarszczyłam zdegustowana nos.
-To w takim razie - powiedziałam powoli - Jaki jest ten "twój typ"?
-Myślę ,że....Desmond.
Prawie się zakrztusiłam. Czy ona właśnie wymieniłam imię mojego brata. Musiałam się upewnić.
-Chodzi ci o mojego brata?
Ta skinęła powolnie głową.
Możecie nazwać mnie lamą. Spokojnie nie obrażę  się. Sama mam wrażenie ,że właśnie w tym momencie zamieniłam się ciałami z tym zwierzęciem. Moje PLUNIĘCIE KAKAEM można było spokojnie zaliczyć do rekordów kraju. Przeleciało dobre kilka metrów.
Przecież Desmond jest od nas prawie 2 lata starszy! I do tego nasz kochany Pan Bóg obdarzył go dosyć ciężkim i specyficznym charakterem.
- Ale zdajesz sobie sprawę ,że to mój brat? To jest Desmond! Desmond!
Izzy wywróciła oczami.
-Co ty masz jakąś fobię w stosunku do swojego brata? Za każdym razem wytykasz jego błędy. Przy każdej rozmowie! Mam tego dość ,że nie potrafisz docenić tego ,że masz rodzeństwo. - głos jej się załamał.
Kurwa...kompletnie zapomniałam ,że Izzy ma w tym kwadracie przykre doświadczenia. Nie dalej jak 5 lat temu została osierocona przez swoich rodziców i pozbawiona rodzeństwa. Mój ojciec ją wtedy przygarnął. Podobno odegrał się na tym skurczybyku ,który był odpowiedzialny z całą tą sytuację. Jednak tą wersję znałam tylko z opowiadań Victora i Kendalla, ewentualnie Desmonda.
-Przepraszam. - Przytuliłam roniącą łzy przyjaciółkę.  - Jestem idiotką do potęgi entej i masz prawo mnie nienawidzić. To będzie dla mnie zrozumiałe.
Izzy spojrzała uważnie na mnie swoimi szarymi oczami.
-Nie to ja przepraszam. Powinnam się nauczyć kontrolować w tym temacie emocje. No to teraz opowiadaj. Kim był ten chłopak ,który rzekomo cię śledził?
To była jedna z jej zalet. Nie potrafiła się długo gniewać.
-Justin? - uniosłam brwi. -Przecież ci o nim mówiłam.
-No właśnie nie . Całą drogę szczękałaś zębami.
Przejechałam językiem po wargach. Chciałam jak najszybciej zapomnieć o tym spotkaniu jeżeli w ogóle można tak to nazwać.  Los chyba mi nie sprzyja.
-Tak w skrócie? To jakiś półinteligent, zapewne niedawno wypuszczony z zakładu psychiatrycznego.
-Za to całkiem  przystojny niebezpieczny półinteligent. - Uśmiechnęła się jednym kącikiem ust.
-Mówicie o mnie? - Ryan opierał się o framugę drzwi  ze skrzyżowanymi rękami. Izzy obróciła się do niego przodem kładąc łokieć na oparciu skórzanej sofy.
-Tak - wytknęła  w jego stronę język. - Właśnie mówiłyśmy o tobie określając cię jako: półinteligentem dopiero co wypuszczonym z psychiatryka.
-Jak miło... -Syknął. Podszedł energicznym  krokiem  do kanapy na której siedziałam i sięgnął po pilota. Włączył jakiś pierwszy lepszy kanał a moim oczom ukazało się coś o wiele bardziej przejmującego niż jakiś durny chłopak. Strażacy na relacji na żywo uwijali się jak w ukropie próbując chodź trochę ugasić szalejące płomienie. Nie za bardzo się im to udawało, sądząc po powstałych zniszczeniach. Palił się jeden z naszych budynków. Naszych własności. Wiedziałam ,że to oni. Chcą nas w swoje paskudne łapy. Grożą nam.
-Wiedziałeś? - odezwałam się drżącym głosem. Ten dom był pełen wspomnień. Jedyną pozostałością po dawnym życiu. I w tym momencie wszystko było stracone. Przepadło i już tego nie będzie. Tyle rzeczy tam było, tyle zdjęć a je wszystkie pochłonął ogień. Żar czyjejś złości, a może zemsty.
-Nie miałem pojęcia. - Ryan wydawał się tym równie przejęty co ja. To był dom naszego dzieciństwa. Przed nim się poznaliśmy.
Nie wytrzymałam, popuściłam wodzę emocji. Wbiegłam na górę i zamknęłam się w pokoju. To był dom mojej mamy i mój. Ale jej już nie było. Od długiego czasu ,a ten budynek był wszystkim co po niej pozostało. Łzy pociekły po moim policzku. To nie był przypadek ,tyle wiedziałam.

Do czego będą w stanie się posunąć aby zranić moją rodzinę?

________________________________________________________________________
Gra się zaczyna.
A.B

2 komentarze:

  1. jakieś tam drobniutkie błędy się pojawiły, ale nieznaczne. Zapowiada się ciekawie. ;) Czekam na kolejny xx @xxbelieveallday

    OdpowiedzUsuń
  2. Swietny, nie moge sie doczekac kolejnego :*

    OdpowiedzUsuń