środa, 10 lipca 2013

5. AN ASHTRAY

Przejmujący chłód okna łagodził moje zszargane nerwy i zdejmował w ten sposób z moich ramion choć odrobinę ciężaru dzisiejszego popołudnia. Za taflą szkła świat pędził niczym wyścigówka: pozostawiając wszystko w rozgardiaszu ,bez odpowiedzi. A gdyby tylko na chwilę się zatrzymał... Byłoby nam w życiu znacznie łatwiej.
Nad linią miasta wyznaczoną przez dachy budynków - tych starszych mających własną historie i tych bardziej futurystycznych konstrukcji , unosił się kłąb dymu wyglądający tak jakby był namalowany pędzlem jakiegoś utalentowanego artysty. Ale nie był.
To był dom mojego dzieciństwa pełen wspomnień i radosnych chwil. Tam znajdowały się resztki mojego starego życia. Tego ,w którym uczestniczyła jeszcze moja mama. Ktokolwiek to zrobił jest bestią - mitycznym minotaurem łaknącym ludzkich żywotów - jestem tego pewna. Musiał też nas dobrze znać. Wiedział gdzie wbić nóż, żeby zabolało. Ale ja nie jestem w stanie wpłynąć na tego kogoś. Nawet nie mam na myśli potencjalnego złoczyńcy. Jestem w totalnej kropce. Jedyne co w tej chwili mogłam robić to łkać nad spalonymi zdjęciami, ubraniami i wszystkim co kiedyś pozwalało mi utrzymać w pamięci moją mamę.
Wszystko jest takie kruche i niewiarygodnie ulotne. Wystarczy tylko czyjaś ingerencja... Ale ten pożar to ostrzeżenie, gwarancja czegoś co może nastąpić.
Powoli otarłam łzy zmieszane z mascarą  i starałam się ustabilizować spazmatyczny oddech. Ten cały niepokój jest tak niewiarygodnie męczący ,że po chwili rozprostowałam odrętwiałe nogi podchodząc małymi kroczkami do łóżka.
Przykryłam się pluszowym mięciutkim kocem i mimo ,iż miałam wrażenie ,że wypłakałam się do ostatniej łzy to i tak słone kropelki skapywały na poduszkę.
Pewnie pomyślicie ,że jestem chora umysłowo, bo płaczę nad jakimiś głupimi gratami. Może i macie rację ,bo czuję się jakbym osiągnęła nowe stadium rozpaczy, ale to była naprawdę wielka część mojego życia. Zresztą nie tylko mojego.
Gdzieś pomiędzy 2 a 3 ( w ogóle dziwię się ,że istnieją takie godziny) poczułam jak materac obok mnie ugiął się pod czyimś ciężarem. Obróciłam się ociężale i w bladotrupim świetle księżyca dojrzałam zatroskaną twarz Ryana i jego opuchnięte powieki, prawdopodobnie od płaczu. Czułam jego miękkie usta na czole i jak ramieniem objął mnie ciasno w talii. W końcu wyczerpanie wzięło nade mną górę, powoli uspokajam się i w momencie kiedy jestem już wyciszona zatracam się w śnie.

Kiedy jestem już na granicy snu i rzeczywistości ,koc zostaje ze mnie brutalnie zerwany.
-Całkiem cię, Ryan, do reszty porypało!? - wrzasnęłam wyskakując z łóżka odurzona lodowatym powietrzem. Oczy miałam przymknięte i stałam lekko przygarbiona.
-Grzeczniej - burknął chłopak, łapiąc mnie w objęcia.
Ugryzł mnie delikatnie w szyje, na co ja natychmiast oprzytomniałam.
-Jadłeś śniadanie?
-Nie. - odparł krótko.
-Aha... tak myślałam.
Przyjrzałam się mu uważnie. To nie jest jego normalny wyraz twarzy. Jest w nim coś tajemniczego, a zarazem radości i podekscytowanie. Oczy świeciły mu się jak lampki choinkowe. Aż mu się delikatnie dziwię. Nie przejął się tą całą wczorajszą akcją?
-Serio, znowu jakaś niespodzianka? - zmarszczyłam brwi. Ryan wyglądał  tak jakby zobaczył ducha.
-No kurwa, telepatka mi się trafiła. - przejechał dłonią po włosach
-Nie telepatka. Twoja twarz wyraża więcej niż tysiąc słów. No to teraz gadaj jaka to niespodzianka.
-Fajowska - powiedział uśmiechając się zawadiacko.
-Serio? Fajowska?
-Tak. Masz coś do mojego słownictwa. - Ryan skrzyżował ręce na piersi. Zastanawiam się czy on nie ma problemów z jego ukrytym dzieckiem. Przynajmniej jednego jestem pewna: jestem gadżeciarzem  do kwadratu. Cały pokój ma wypełniony różnymi bajerami..
-Nie oczywiście ,że nie. - przygryzłam wargę.
Miałam ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem. Jednak zdrowy rozsądek  wziął nade mną górę, obróciłam się na pięcie z zamiarem wejścia do łazienki. Wtem jak grom z jasnego nieba do mojego pokoju wpadł tata z furią w oczach.
-Jedziesz ze mną - rozkazał natychmiastowo przy okazji przyglądając  się nam podejrzliwie.
-Co? Gdzie? - stanęłam jak wryta.
Mój ojciec, zazwyczaj był istną oazą stoickiego spokoju i niezmącenia. Teraz stał przede mną niczym diabeł o wielu obliczach, powoli ukazując kolejne z nich. Znałam już tatę załamanego, tego szczęśliwego jak i wiecznie spokojnego. Ale jego furiackiej strony w życiu nie widziałam.
-Ty, dziecko weź się zastanów. - Przewrócił oczami. - Jedziemy zobaczyć czy cokolwiek z tego domu zostało.
Jak na zawołanie zaczęłam się krzątać po pokoju jakby ktoś przyczepił mi do tyłka dwa silniki rakietowe.
-Daj mi pięć minut. - rzuciłam w pośpiechu starając się wyjąć z szafy drżącymi rękami bluzę. W odpowiedzi usłyszałam tylko przygłuszony trzask drzwi.
-I szlag jasny wszystko trafił. - Ryan rzucił się na łóżko ukrywając twarz w poduszce.
No tak. Wystarczyło odwrócenie mojej uwagi dosłownie na minutę, ażebym zapomniała o jego planach. Z szarą bluzą w ręku podeszłam powoli do łóżka i siadłam na brzegu materaca. Zacisnęłam palce na jego ramieniu i próbowałam wykrzesać z siebie chociaż odrobinę entuzjazmu. Chyba nawet mi się to udało.
-Ryan... - westchnęłam cicho przechylając się w jego stronę. - Ryan, skarbie. Ja wiem ,że chciałeś mi pokazać coś ważnego i obiecuję ,że będziesz miał szansę. Chodzi mi też o to, że mogę nie mieć drugiej okazji ,żeby zobaczyć tą ruinę. Rozumiesz? - potrząsnęłam go lekko.
Chłopak podniósł się do pozycji pół siedzącej i obdarzyć mnie niemrawym uśmiechem.
-Pewnie, że tak. I  nie myśl sobie ,że cię opuszczę w tej chwili. Jadę z tobą. - zerwał się z łóżka i pognał zapewne do swojego pokoju.

5 minut później stałam przy drzwiach i tupałam niecierpliwie nogą z zegarkiem w ręku. Dokładnie to samo robił  Ryan 2 metry ode mnie. Wskazówki przesuwały się nad metalową tarczą niewiarygodnie wolno, jak zresztą zawsze kiedy tak nie powinno być.
Ojciec krzątał się po salonie przeszukując każdy centymetr kwadratowy szuflad i półek próbując znaleźć jakiś świstek papieru z aktem notarialnym.
-Czy możesz z łaski swojej się pośpieszyć? - mruknęłam z lekkim niezadowoleniem.
-Nie poganiaj mnie! Muszę znaleźć te pieprzone dokumenty!
Panie i panowie mamy najwyższy stopień zagrożenia wybuchem.
-Yyy... Mark, chyba znalazłem to co potrzebowałeś. - Ryan zamachał przez nosem mojego ojca kartkami papieru jak do byka.
Najpierw jego twarz przybrała  kolor czerwony, następnie zielony, purpurowy aż wreszcie wróciła do prawidłowego kolorytu. Jednym ruchem wyrwał Ryanowi dokumenty, a odległość między drzwiami wejściowymi a samochodem pokonał nadnaturalnym susem i nim się obejrzałam siedział w samochodzie nerwowo zaciskając ręce na kierownicy.
Tatuś furiat pokazał swoje oblicze.

Jazda na gruzowisko nie zajęła nam więcej niż 15 minut. Już z daleka byłam w stanie dostrzec żółto czarne rozmazane paski taśmy policyjnej. Były porozciągane jakieś 1,5 metra od dotychczasowych fundamentów spalonego budynku ale teraz...granica się zacierała. Jak to było?
Z prochu powstaniesz i w proch się obrócisz.
Ktoś musiał długo myśleć nad znaczeniem tych słów. Kawał czasu.
Policjant spojrzał z niesmakiem na mojego ojca. Przejechał po nim wzrokiem i układając usta na kształt ekstremalnego grymasu. O ironio. I tym razem nie stoją ze sobą twarzą w twarz z powodu oskarżeń wysuniętych w kierunku mojego ojca.
-Sierżancie Riley, cóż za nieoczekiwany zbieg okoliczności. Chyba pierwszy raz widzimy się w innych okolicznościach. - uśmiechnął się kpiarsko nawet nie podając mu ręki. Ale przecież nie będę oczekiwała grzeczności ze strony mojego taty wobec gliny. No wiecie, to takie zboczenie zawodowe.
-No popatrz ,Shepard. Zawsze musi być ten pierwszy raz.
A później padli sobie w ramiona jak starzy znajomi. Zaskoczenie wymalowane na mojej twarzy na pewno
było bezcenne.
-Hmm..-mój tata zachichotał głośno. - Nigdy nie znudzą mi się nasze docinki Jim, serio.
W odpowiedzi sierżant Riley klepnął go w plecy i wyjął z radiowozu białą kartonową teczkę.
-Podejrzewamy ,że to podpalenie. - odparł pochylając się nad teczką. Zmarszczył brwi w skupieniu. - Ale to już chyba wiecie.
-Domyśliliśmy się - uśmiechnęłam się krzywo i wepchnęłam ręce w kieszenie dżinsów chowając się za zasłoną włosów.
Nie znałam tego faceta i nie czułam się pewnie w jego towarzystwie w szczególności wiedząc jakim zawodem się pała. To napawało mnie pewną dozą niepewności i nie do końca sądzę, że byłabym w stanie się do niego przyzwyczaić. Ale na szczęście to nie mój znajomy i raczej nie będę go musiała widywać.
Chociaż kto tam wie co strzeli mojemu tatulkowi do głowy.
-Tak. Tylko teraz pozostaje kwestia kto, dlaczego i po co. Może macie jakieś pomysły?
Cisza, totalna, niema cisza. Przerwało ją dopiero chrząknięcie Ryana.
-Alex ty chyba masz na ten temat jakąś teorię?
No dzięki Howe. Jeszcze mi za to zapłacisz. Policjant spojrzał na mnie pytająco i skinął głową próbując zachęcić mnie do wygłoszenia mojego zdania.
-Ja..mmm - próbowałam się zdobyć na odwagę. - uważam ,że to może być ta sama ... grupa, która napadła w tym tygodniu na bank. To są tylko domysły...ale myślę ,że  ten ktoś chce w ten sposób zaprezentować swoją siłę, być może pokazać wszystkim na co go stać - wcisnęłam się mocniej w bok chłopaka. - Ale to tylko domysły.
Jim Riley przyglądał mi się z czymś na kształt... uznania i podziwu? Podrapał się po grzbiecie nosa, po czym głęboko wciągnął powietrze.
-To bardzo interesująca teoria.. - zamknął teczkę i wsadził ją pod pachę. - Nie braliśmy takiej opcji pod uwagę, ale wydaje się jedną z najprawdopodobniejszych wersji wydarzeń. Biorąc pod uwagę wasze wyczyny, to na prawdę jest możliwe. A no i ten budynek należał do was.
Zamurowała mnie. Dosłownie. Pierwszy raz ktoś brał mnie na poważnie, przynajmniej takie mam odczucia.
-Dziękuję. Chyba... - mruknęłam uśmiechając się półgębkiem
-Mark musisz podpisać kilka dokumentów zanim odjedziecie.
- Dzieciaki idźcie się porozglądać. Może znajdziecie coś ciekawego - mój ojciec machnął na nas ręką. Przerzuciłam mój wzrok na Ryana, ale ten w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami i pociągnął mnie w stronę wielkiej popielniczki.
Prawdę powiedziawszy, nie tak wyobrażałam sobie ogrom zniszczeń. Bo to bardzo prawdopodobne ,że delikatnie wyolbrzymiałam pewne rzeczy. Pośród szarego a czasem czarnego jak smoła podłoża dostrzegłam coś co kompletnie mi tak nie pasowało. Ryan odszedł w zupełnie innym kierunku, przeciwnym do mojego. Podeszłam szybko do białego kartonika i podniosłam go trzymając dwoma palcami. Na białym papierze kredowym wykaligrafowane było starannym pismem 6 słów, które wryły mi się w umysł niczym wypisane laserem.
                                 "Zginiesz  ty, zginą  wszyscy  twoi  bliscy."
________________________________________________________________
Hello everybody. 
Przepraszam ,że tak długo nie dodawałam. Najpierw zepsuł mi się komputer, później jeszcze 30 razy musiałam poprawiać i redagować rozdział, a na początku wakacji szlaban.
Następny postaram się dodać szybciej o ile wena pozwoli :)
A.B 

1 komentarz:

  1. Zauważyłam, że nie masz zwiastunu.
    Jeśli chcesz to zapraszam do nas !
    Zamów u KADU;*, a na pewno nie pożałujesz ;D
    http://mania-zwiast.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń